niedziela, 1 marca 2015

ROZDZIAŁ 3

Zimne powietrze uderzyło we mnie z ogromnym impetem. Nie mogłam złożyć dokładnie swoich myśli, wiedziałam tylko tyle że siedzę w samochodzie. Pomimo tego była to ostatnia rzecz jaką chciałabym teraz robić wiedziałam że w końcu będę musiała powrócić myślami do tego wszystkiego co dzisiaj się wydarzyło i jakoś to uporządkować. Jednak na razie nie chcę o tym słyszeć. Moje uszy są szczelnie zamknięte na wszystko co mogłoby wydostać się z mojej głowy. Przynajmniej na razie. Uciążliwe zimno na moich plecach nie ustało. Ugh. Powoli podniosłam powieki. Zrobiłam leniwy ruch głowa czego od razu pożałowałam. Uciążliwy ból rozlał się po całym moim mózgu, uszach, policzkach, zębach i wszystkim co znajdowało się powyżej mojej szyi. Wyciągnęłam nogi spod siebie zdając sobie sprawę że są całkowicie zdrętwiałe. Nienawidzę tego kłującego uczucia w każdym milimetrze skóry. Pomagając sobie rękami zrzucam je na ziemię. Otwieram szerzej oczy i zdaję sobie sprawę że siedzę w samochodzie całkiem sama. Co jest? Zakładam niedbale buty zaginając ich tył, po czym wkładam ręce w parkę którą byłam przykryta. Otwieram drzwi momentalnie zaciągając się wilgotnym powietrzem. Stawiam moje obolałe i wiotkie nogi na mokrym asfalcie wyślizgując się z samochodu. Rozpoznaję miejsce gdzie jesteśmy. To stacja benzynowa na przedmieściach Londynu. Wydaje mi się że jadąc w przeciwną stronę jej nie mijaliśmy. Widocznie Niall musiał obrać inny kurs by ominąć godzinne stanie w korkach. Co do Nialla.. Moje oczy dostrzegły czerwone światełko papierosa trzymane przez kogoś o wysokim wzroście. Trzasnęłam drzwiami i szybkim krokiem ruszyłam w kierunku oddalonej o parę metrów postaci.
- Niall.. gdzie są wszyscy? – mówię wyczerpanym tonem podnosząc wzrok na znajomą twarz przede mną.
- Widzę że się obudziłaś – prycha. Przewracam oczami. – Dakota wyskoczyła po kawę do środka a resztę wysadziłem jakiś kilometr stąd.
-Oh – potakuję. – Myślę że mi także przyda się kawa.
- O też tak sądzę – śmieje się. Czekaj, czy on sobie ze mnie żartuje. Nie podsumowałabym tego dnia śmiechem, sama nie wiem czym ale NA PEWNO nie śmiechem. Uf. Podsumowanie tego dnia zostawiam sobie na rano. Muszę to wszystko dobrze przemyśleć i postarać się wymyśleć dobrą wymówkę dla rodziców. Ale to wszystko rano. Tymczasem olewając Nialla podchodzę do samochodu wygrzebując z gratów na podłodzie swój portfel. Przeszedł przeze mnie dreszcz kiedy przechodziłam pustym zamglonym placem. Coś mi to przypomina. Ha. Staję przed szklanymi drzwiami a one błyskawicznie otwierają się rzucając na mnie i wszystko wokół mnie złote światło. Pośród srebrnych regałów  dostrzegłam rudą głowę Dakoty. Wydaje mi się że wybiera jakieś ciastka. Ruszyłam w jej kierunku starając się ominąć każdą przeszkodę na mojej drodze. Skręciłam w alejkę z napojami i zamarłam. Moje odbicie widniało na szklanej powłoce drzwiczek lodówki.
O mój boże.
Automatycznie podniosłam rękę by rozprostować ogromny kołtun na czubku mojej głowy. Tak jak myślałam to nie możliwe bez użycia grzebienia. Spuściłam wzrok na moje ubranie. Spodnie były całe z zaschniętej ziemi oraz krwi. Długie strzępy materiału zwisały od kolana aż do połowy łydki. Koszulka była cała wymięta a na jej środku widniała duża plama, sama dokładnie nie wiem po czym.
Z powrotem spojrzałam na swoją twarz. Rozmazana smuga krwi ciągnęła się od nosa przez cały policzek i kończyła się w okolicach ucha. Biały opatrunek delikatnie zaczął przebijać czerwonymi kolorami. O makijażu nawet nie wspomnę. Jak to możliwe że w ciągu paru godzin zmieniłam się w coś takiego. Nie mieści mi się to w głowie. Kątem oka zauważyłam mężczyznę wpatrującego się we mnie. No tak. Obdarta narkomanka stoi wpatrzona w szybę lodówki. Od razu odsuwam się od urządzenia kierując się w miejsce gdzie widziałam przyjaciółkę. Nie staram się naprawić swojego wizerunku. Mam to gdzieś. Naprawdę. Ostatnie czym powinnam się przejmować po dzisiejszym dniu to tym jak wyglądam i co ludzie o mnie myślą. Skręcam za półką z czpisami wchodząc w alejkę wypełnioną różnymi słodyczami. Od razu spostrzegam Dak, tak jak to wcześniej oszacowałam, wybierająca między ciastkami a czekoladą. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, ona odwróciła się uśmiechając się na mój widok.
- Jak się czujesz? – zapytała uprzejmie z troską w głosie.
- Lepiej niż wyglądam – staram się zażartować z własnego nieszczęścia. Nie wyszło.
- Nie jest tak źle – mówi, robiąc zbolałą minę. Pocieszyło mnie to, naprawdę. Dakota ma w sobie coś takiego że zawsze potrafi podnieść cię na duchu. Można ją spokojnie nazwać najlepszą przyjaciółką na świecie. – Okej chodźmy, jest już późno a do domu mamy jeszcze jakieś 30 minut.
Ruszyłam za nią w kierunku kasy. Zastanawiałam się na zabraniem czegoś do zjedzenia ale nie jestem pewna czy mój żołądek jest na to gotowy. Dakota zapłaciła za paczkę ciastek oraz dwie latte na wynos. Zaproponowała że zapłaci również za moją ale nie zgodziłam się. Po rozmyślaniach postanowiłam jednak kupić oprócz kawy maślanego rogala z ciasta francuskiego. Wysoki blondyn postawił przede mną papierową torbę a ja podałam mu dwa banknoty. Odebrałam resztę i doszłam do Dakoty czekającej przy drzwiach. Na zewnątrz wiał zimny wiatr a z nieba znowu zaczęły spadać drobne krople deszczu. Usiadłam na tył samochodu, pozwalając Dakocie usiąść z przodu. Nie przejmując się butami rozciągnęłam nogi na dwa puste siedzenia. Zaczęłam jeść rogala oraz zapijać smutki dnia gorącą kawą. Rozpoznałam w radiu piosenkę „Blank Space” i zaczęłam cicho nucić jej słowa. Deszcz stukał w blaszany dach samochodu akompaniując mojemu prywatnemu koncertowi.
Reszta drogi minęłam mi bardzo szybko i już po chwili dokładnie wiedziałam gdzie się znajdujemy. Zrzuciłam nogi na podłogę i zaczęłam strzepywać z siebie okruszki. W przeciągu paru chwil Niall zaparkował na chodniku pod domem Dak.
- Zbieramy się młoda – dobiegł mnie głos przyjaciółki.
Założyłam ponownie kurtkę i podniosłam z ziemi swoją torbę. Podniosłam także torebkę Dakoty i podałam jej nad oparciami przednich foteli.
- Dzięki za podwózkę Niall – mówi, cmokając go w policzek.
- Nie ma sprawy – udaje obrzydzonego czułością dziewczyny. – Dasz radę dojść do domu? – pyta mnie złośliwie.
- Chyba sobie poradzę – uśmiecham się zamykając za sobą drzwi. Dakota także wysiadła z samochodu mówiąc że jutro wpadnie po swoje BMW. Niall posyłając nam ostatni uśmiech, odjeżdża, pozostawiając za sobą całkowite ciemności. Idę za Dakotą w kierunku drzwi modląc się by jej mamy nie było w domu. Rodzice Dak rozwiedli się jakieś dwa lata temu i od tamtego czasu jej mama pracuje dniami i nocami by utrzymać ją i jej starszego brata. Dziewczyna na ślepo stukała kluczem po zamku do czasu aż udało jej się trafić w otwór i przekręcić metalem. Nacisnęła klamkę po czym wymacała włącznik światła.
- Mama wróci dopiero nad ranem więc możesz w spokoju doprowadzić się do ładu. Zabierz ode mnie jakieś ubrania i idź weź prysznic. Ja przygotuję coś na kolację. Co ty na to?
- Jesteś najlepsza – posyłam jej największy uśmiech jaki udało mi się dzisiaj okazać, po czym udaję się schodami w górę do jej pokoju. Zapalam światło i automatycznie sięgam po uchwyt od szafy. Mam dosyć tego dnia. Chcę wziąć prysznic i iść spać. Nie mam zamiaru w jakikolwiek sposób go przedłużać. Wyciągam pierwszą z góry, szarą luźną koszulkę oraz czarne leginsy. Nogą odchylam szufladę wyciągając blado różowe majtki. Okej chyba mam wszystko. Obracam się o 180 stopni i ruszam w stronę łazienki. Automatycznie rzucam ubrania na ziemię i puszczam gorącą wodę. Czuję się tak bardzo brudna. Moje ciało lepi się od potu, krwi i brudu. Zdejmuję gumkę z nadgarstka przenosząc ją na włosy. Postanowiłam odpuścić sobie mycie ich. Jestem na to stanowczo za słaba. Otwieram drzwiczki z grubego szkła wchodząc do wykończonej na czarno kabiny prysznicowej. Strumienie wody zaczęły spływać po mim ciele zostawiając  za sobą magiczne odprężenie. Wyciągnęłam dłonie przed siebie, nabierając w nie gorącej cieczy. Duże krople rozprysły się po mojej twarzy drażniąc moje oczy. Nieznośne piecznie uświadomiło mi że zamoczyłam cały opatrunek ale mam to gdzieś. Schylam się po fioletową buteleczkę z jagodowym żelem. Wyciskam go na rękę po czym rozprowadzam dokładnie po całym ciele. Piana od razu gdy się pojawiała została zabierana przez pędzące strumienie wody. Poczułam ból w kolanie. Chcąc zrobić odruchowy krok wywróciłam wszystkie opakowania ułożone starannie na podłodze. Przywarłam plecami do zimnego szkła i uginając kolana znalazłam się na ziemi. Wtedy wszystko we mnie uderzyło. Każde wydarzenie z tego cholernego dnia. Upicie się, upadek, wściekły Niall, zawiedzeni przyjaciele, blizna na czole, szpital, pisk, samochód, Liam. Kurwa.
Słone łzy zaczęły mieszać się z wodą spływająca po mojej twarzy. Co ja zrobiłam?! Co się dzisiaj do cholery wydarzyło? Jak mogłam być taką idiotką?
- Dlaczego? – wyjąkałam poprzez łzy. – Dlaczego to wszystko się wydarzyło?
Nie mogę nic poradzić na to że pomimo tych wszystkich złych rzeczy które nas spotkały, moje myśli ciągle sprowadzają się do jednego. Do niego. Nie mogę zrozumieć jak on mógł siedzieć za kierownicą tego samochodu. To nie była ta sama osoba którą spotkałam w cieniach budynków tamtego miasta. Dlaczego w ogóle mi tak zależy? Dlaczego ciągle mam przed oczami jego twarz. Przecież to było przypadkowe spotkanie które nigdy się nie powtórzy. Jestem tak bardzo żałosna – uśmiecham się sama do siebie. Wstaję i zakręcam wodę. Otwieram drzwiczki i sięgam po granatowy ręcznik zawieszony na srebrnym haczyku. Owijam się starannie po czym przecieram dłonią zaparowane lustro. Powoli odklejam rozmoczoną gazę z czoła. Woda spłukała krew z rany, pozostawiając jedynie czerwoną kreskę przepasaną czarnymi nitkami. Głośno westchnęłam. Sięgam na podłogę po pozostawione ubrania Dakoty po czym ściągam i odwieszam ręcznik. Po nałożeniu na siebie potencjalnej piżamy zdejmuję z włosów gumkę i rozczesuję je palcami. Naciskam na klamkę pozwalając sobie odetchnąć suchym powietrzem. Zbieram ubrania pakując je do pralki. U Dakoty czuję się jak we własnym domu. Nie raz zostawiałam tu ubrania. Zastanawiałam się co zrobić z  zakrwawionymi spodniami, jednak powędrowały tam gdzie cała reszta. Moja głowa jest zbyt ciężka żebym mogła się tym przejmować. Gaszę światło w łazience i schodzę do kuchni gdzie miała czekać przyjaciółka. Po chwili zdaję sobie sprawę że słyszę odgłos.. hm, blendera? Popycham drewniane drzwi prowadzące do niewielkiej białej kuchni.
- Co robisz? – pytam niepewna odpowiedzi Dakotę.
- Oh, zastanawiałam się co zrobić do jedzenia, a że nie mogłam nic wymyśleć postanowiłam zrobić omleta. Jak zawsze gdy tu nocujesz – siłuje się z nakładką urządzenia.
- Ale ty nie umiesz robić omletów. Twoja mama zawsze je robi – prawie się śmieję.
- Nie będzie chyba tak źle, przecież każdy mówi że wspaniale gotuję – kłamie.
- Nie wątpię – podchodzę do szafki koło okna posyłając jej szeroki uśmiech. Uśmiecham się. Wow. Naprawdę nie sądziłam że to może się udać. Dakota zawsze sprawia że wszystko co najgorsze odchodzi na drugi plan. Bardzo ją za to cenię.
- Masz jakieś gazy i plaster? Muszę zrobić opatrunek – mówię próbując zdjąć plastikowy koszyk z najwyższej półki.
- Ta, powinny tam być – mówi przelewając płynną masę na patelnię. Z tego co wiem powinnam mieć konsystencję piany, a to co wylądowało na gorącym oleju przypomina bardziej ciasto na naleśniki, ale nie będę narzekać. Kąpiel spowodowała że zrobiłam się bardzo głodna.
Powoli zdjęłam koszyk i wygrzebałam spod opakowań tabletek białe opakowanie oraz plaster nawinięty na zieloną rolkę. Wydostałam białą tkaninę z osłonki oraz odcięłam dwa kawałki plastra.
- Pomogę – zaoferowała się Dak. Wytarła ręce w niebieską ściereczkę po czym najdelikatniej jak umiała opatrzyła ranę. – Boli cię? Chcesz coś przeciwbólowego?
- Nie trzeba, w szpitalu dostałam mocne znieczulenie. Na razie chyba jeszcze działa – posyłam jej uśmiech. – Zaraz, też to czujesz? – marszczę nos.
- Cholera! Omlet – Dakota podbiega do patelni zdejmując „potrawę” na talerz. Nie było tak źle. Powierzchnia omleta tylko trochę się zwęgliła. Wyjęłam z szuflady nóż po czym przecięłam go na dwie części. Nie fatygowałyśmy się talerzami. Ciasto na tyle stwardniało podczas smażenia że spokojnie można było trzymać je w ręce bez obawy że się złamie czy coś z tych rzeczy. Pokryłam brązową powierzchnię grubą warstwą nutelli po czym nalałam sobie soku do szklanki. Naprawdę byłam bardzo głodna. Usiadłam na beżowym blacie dokańczając kolację.
- Było pyszne – uśmiecham się do Dakoty.
- Jak zawsze – odpowiada, a ja przewracam teatralnie oczami. – Idź się połóż, na pewno jesteś bardzo zmęczona. Ja pozmywam, wezmę prysznic i dołączę do ciebie.
O tak. Tego właśnie potrzebuję
- Do juta, kocham cię – cmokam ją w policzek i opuszczam pomieszczenie. Teraz chyba mogę to powiedzieć; dotrwałam do końca tego chorego dnia. Pokazałam przyjaciołom że wszystko ze mną okej i nie mają się czym martwić. Stara Destiny wróciła. Tak, wróciła. Teraz już wszystko będzie z górki.
Rzucam się na miękkie łóżko wchodząc pod gruby koc. Mam nadzieję że we śnie spotka mnie coś lepszego niż w rzeczywistości.

***
- Ała! Cholera – krzyczę po zetknięciu się moich pleców z twardą podłogą. Głośny gruchot rozszedł się po całym domu. Ostre światło odstało się do moich oczu sprawiając że automatycznie ja zamknęłam.
*bzz* *bzz*
Telefon.
Gdzie on do cholery jest?
Staram się odnaleźć dzwoniące urządzenie pośród splątanej kołdry z kocem. Przewracam się na brzuch by spojrzeć pod łóżko. Tu jest. Sięgam po niego i szybko przesuwam palcem po zbyt jasnym ekranie.
- Y, halo?
- Cześć kochanie. Jak tam? Nie mów że dopiero wstałaś? – mama.
- Tak właściwie to, um, tak – jąkam się, nie mogę złożyć poprawnego zdania.
- Dzwonię ci powiedzieć że jedziemy z ojcem do dziadków poza miasto. Prawdopodobnie nie masz zamiaru dołączyć?
- Raczej nie, jestem trochę nieogarnięta – TROCHĘ.
- Tak też myślałam. Zostawiamy ci klucz w doniczce, będziemy pewnie dopiero wieczorem. Zostawiłam ci pieniądze, zamów sobie coś na obiad. A i nie siedź długo u Dakoty.
- Zrozumiane – robię wszystko żeby mój głos brzmiał wesoło.
- Do potem, buzi.
- Kocham – rzucam i rozłączam się. Jedno wielkie uf. Mam czas do wieczora żeby wymyśleć jakąś historyjkę na temat rozbitego czoła i podartych ubrań. Przewracam się ponownie na plecy. Czekam aż oczy przyzwyczają się do złocistych promieni zanim całkowicie je otwieram. Cały pokój pokrywa ciepła poświata letniego słońca. Dakoty nie ma w łóżku, musi być już dosyć późno. Zerkam na telefon by upewnić się w swojej teorii. 12.30. Powoli podnoszę się z podłogi stając na obolałe nogi. Pierwsze co dotarło do mojego mózgu to ból. Cała głowa mi pulsowała a nogi trzęsły się tak jak gdyby miały zaraz się złamać. Opadłam na łóżko wypuszczając z płuc całe powietrze. No cóż.
Kiedy opuściłam dom przyjaciółki było około 13.30. Szłam powoli chodnikiem podziwiając magiczną pogodę nad Londynem. Błękitne niebo tylko niekiedy mąciła mała biała chmurka. Słońce pokrywało każdy kawałek zielonej trawy oraz szarego asfaltu. Trzymałam w ręku parkę z wczoraj, machając nią w przód i w tył. Dzisiejszy dzień wydaje się całkowitym przeciwieństwem wczorajszego. Uf, przeszedł mnie dreszcz na samo wspomnienie zamglonego parkingu przed szpitalem.
- Witaj Destiny – starszy głos wyrywa mnie z zamyślenia.
- Dzień dobry pani Roberts – posyłam staruszce szczery uśmiech. – Proszę podać mi tą torbę, pomogę pani.
- Jesteś taka cudowna, zawsze wiedziałam że wyrośnie z ciebie wspaniała osoba – w odpowiedzi tylko się uśmiecham.
Pani Roberts znam mnie o urodzenia. Zawsze jak byłam mała dawała mi cukierki czy inne słodkości. Kiedyś często u niej przebywałam, ale od kiedy poszłam do gimnazjum, brakowało mi na to czasu. Pani Roberts była moją trzecią babcią.
- Więc jesteśmy – odwracam się w jej stronę podając jej zakupy.
- Bardzo ci dziękuję, samej byłoby mi ciężko. Uh, co zrobiłaś w czoło? – czoło? Tylko zemdlałam pijana po koncercie na którym nie była.
- Potknęłam się o coś i uderzyłam głową o półkę – wypalam. O półkę? Na prawdę?
- Do wesela się zagoi, nie martw się – wygina usta w uśmiech. Uwierzyła, całe szczęście. To nie tak że chcę ją kłamać ale nie mogę powiedzieć jej prawdy. Szczerze, byłoby mi najnormalniej wstyd.
- Do widzenia pani Roberts, miłego dnia – mówię skręcają w uliczkę prowadząca do mojego domu.

Otwieram skrzypiąca bramkę po czym wyciągam klucz z wielkiej glinianej donicy na progu i wkładam go w zamek. Zawieszam kurtkę na wieszak po czym kieruje się w stronę pokoju. Załączam laptopa i przebieram się w swoje dżinsowe spodenki. Odchylam okno pozwalając letniemu powietrzu wypełnić mój pokój. Odwracam białe krzesło przy biurku i chwytam do ręki pamiętnik.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ