Zimne
powietrze uderzyło we mnie z ogromnym impetem. Nie mogłam złożyć dokładnie
swoich myśli, wiedziałam tylko tyle że siedzę w samochodzie. Pomimo tego była
to ostatnia rzecz jaką chciałabym teraz robić wiedziałam że w końcu będę
musiała powrócić myślami do tego wszystkiego co dzisiaj się wydarzyło i jakoś
to uporządkować. Jednak na razie nie chcę o tym słyszeć. Moje uszy są szczelnie
zamknięte na wszystko co mogłoby wydostać się z mojej głowy. Przynajmniej na
razie. Uciążliwe zimno na moich plecach nie ustało. Ugh. Powoli podniosłam
powieki. Zrobiłam leniwy ruch głowa czego od razu pożałowałam. Uciążliwy ból
rozlał się po całym moim mózgu, uszach, policzkach, zębach i wszystkim co
znajdowało się powyżej mojej szyi. Wyciągnęłam nogi spod siebie zdając sobie sprawę
że są całkowicie zdrętwiałe. Nienawidzę tego kłującego uczucia w każdym
milimetrze skóry. Pomagając sobie rękami zrzucam je na ziemię. Otwieram szerzej
oczy i zdaję sobie sprawę że siedzę w samochodzie całkiem sama. Co jest?
Zakładam niedbale buty zaginając ich tył, po czym wkładam ręce w parkę którą
byłam przykryta. Otwieram drzwi momentalnie zaciągając się wilgotnym
powietrzem. Stawiam moje obolałe i wiotkie nogi na mokrym asfalcie wyślizgując
się z samochodu. Rozpoznaję miejsce gdzie jesteśmy. To stacja benzynowa na
przedmieściach Londynu. Wydaje mi się że jadąc w przeciwną stronę jej nie
mijaliśmy. Widocznie Niall musiał obrać inny kurs by ominąć godzinne stanie w
korkach. Co do Nialla.. Moje oczy dostrzegły czerwone światełko papierosa
trzymane przez kogoś o wysokim wzroście. Trzasnęłam drzwiami i szybkim krokiem
ruszyłam w kierunku oddalonej o parę metrów postaci.
- Niall..
gdzie są wszyscy? – mówię wyczerpanym tonem podnosząc wzrok na znajomą twarz
przede mną.
- Widzę że
się obudziłaś – prycha. Przewracam oczami. – Dakota wyskoczyła po kawę do
środka a resztę wysadziłem jakiś kilometr stąd.
-Oh –
potakuję. – Myślę że mi także przyda się kawa.
- O też tak
sądzę – śmieje się. Czekaj, czy on sobie ze mnie żartuje. Nie podsumowałabym
tego dnia śmiechem, sama nie wiem czym ale NA PEWNO nie śmiechem. Uf.
Podsumowanie tego dnia zostawiam sobie na rano. Muszę to wszystko dobrze
przemyśleć i postarać się wymyśleć dobrą wymówkę dla rodziców. Ale to wszystko
rano. Tymczasem olewając Nialla podchodzę do samochodu wygrzebując z gratów na
podłodzie swój portfel. Przeszedł przeze mnie dreszcz kiedy przechodziłam
pustym zamglonym placem. Coś mi to przypomina. Ha. Staję przed szklanymi
drzwiami a one błyskawicznie otwierają się rzucając na mnie i wszystko wokół
mnie złote światło. Pośród srebrnych regałów
dostrzegłam rudą głowę Dakoty. Wydaje mi się że wybiera jakieś ciastka.
Ruszyłam w jej kierunku starając się ominąć każdą przeszkodę na mojej drodze.
Skręciłam w alejkę z napojami i zamarłam. Moje odbicie widniało na szklanej
powłoce drzwiczek lodówki.
O mój boże.
Automatycznie
podniosłam rękę by rozprostować ogromny kołtun na czubku mojej głowy. Tak jak
myślałam to nie możliwe bez użycia grzebienia. Spuściłam wzrok na moje ubranie.
Spodnie były całe z zaschniętej ziemi oraz krwi. Długie strzępy materiału
zwisały od kolana aż do połowy łydki. Koszulka była cała wymięta a na jej
środku widniała duża plama, sama dokładnie nie wiem po czym.
Z powrotem
spojrzałam na swoją twarz. Rozmazana smuga krwi ciągnęła się od nosa przez cały
policzek i kończyła się w okolicach ucha. Biały opatrunek delikatnie zaczął
przebijać czerwonymi kolorami. O makijażu nawet nie wspomnę. Jak to możliwe że
w ciągu paru godzin zmieniłam się w coś takiego. Nie mieści mi się to w głowie.
Kątem oka zauważyłam mężczyznę wpatrującego się we mnie. No tak. Obdarta
narkomanka stoi wpatrzona w szybę lodówki. Od razu odsuwam się od urządzenia
kierując się w miejsce gdzie widziałam przyjaciółkę. Nie staram się naprawić
swojego wizerunku. Mam to gdzieś. Naprawdę. Ostatnie czym powinnam się
przejmować po dzisiejszym dniu to tym jak wyglądam i co ludzie o mnie myślą.
Skręcam za półką z czpisami wchodząc w alejkę wypełnioną różnymi słodyczami. Od
razu spostrzegam Dak, tak jak to wcześniej oszacowałam, wybierająca między ciastkami
a czekoladą. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, ona odwróciła się uśmiechając się
na mój widok.
- Jak się
czujesz? – zapytała uprzejmie z troską w głosie.
- Lepiej niż
wyglądam – staram się zażartować z własnego nieszczęścia. Nie wyszło.
- Nie jest
tak źle – mówi, robiąc zbolałą minę. Pocieszyło mnie to, naprawdę. Dakota ma w
sobie coś takiego że zawsze potrafi podnieść cię na duchu. Można ją spokojnie
nazwać najlepszą przyjaciółką na świecie. – Okej chodźmy, jest już późno a do
domu mamy jeszcze jakieś 30 minut.
Ruszyłam za
nią w kierunku kasy. Zastanawiałam się na zabraniem czegoś do zjedzenia ale nie
jestem pewna czy mój żołądek jest na to gotowy. Dakota zapłaciła za paczkę
ciastek oraz dwie latte na wynos. Zaproponowała że zapłaci również za moją ale nie
zgodziłam się. Po rozmyślaniach postanowiłam jednak kupić oprócz kawy maślanego
rogala z ciasta francuskiego. Wysoki blondyn postawił przede mną papierową
torbę a ja podałam mu dwa banknoty. Odebrałam resztę i doszłam do Dakoty
czekającej przy drzwiach. Na zewnątrz wiał zimny wiatr a z nieba znowu zaczęły
spadać drobne krople deszczu. Usiadłam na tył samochodu, pozwalając Dakocie
usiąść z przodu. Nie przejmując się butami rozciągnęłam nogi na dwa puste
siedzenia. Zaczęłam jeść rogala oraz zapijać smutki dnia gorącą kawą.
Rozpoznałam w radiu piosenkę „Blank Space” i zaczęłam cicho nucić jej słowa.
Deszcz stukał w blaszany dach samochodu akompaniując mojemu prywatnemu
koncertowi.
Reszta drogi
minęłam mi bardzo szybko i już po chwili dokładnie wiedziałam gdzie się
znajdujemy. Zrzuciłam nogi na podłogę i zaczęłam strzepywać z siebie okruszki.
W przeciągu paru chwil Niall zaparkował na chodniku pod domem Dak.
- Zbieramy
się młoda – dobiegł mnie głos przyjaciółki.
Założyłam
ponownie kurtkę i podniosłam z ziemi swoją torbę. Podniosłam także torebkę
Dakoty i podałam jej nad oparciami przednich foteli.
- Dzięki za
podwózkę Niall – mówi, cmokając go w policzek.
- Nie ma
sprawy – udaje obrzydzonego czułością dziewczyny. – Dasz radę dojść do domu? –
pyta mnie złośliwie.
- Chyba
sobie poradzę – uśmiecham się zamykając za sobą drzwi. Dakota także wysiadła z
samochodu mówiąc że jutro wpadnie po swoje BMW. Niall posyłając nam ostatni
uśmiech, odjeżdża, pozostawiając za sobą całkowite ciemności. Idę za Dakotą w
kierunku drzwi modląc się by jej mamy nie było w domu. Rodzice Dak rozwiedli
się jakieś dwa lata temu i od tamtego czasu jej mama pracuje dniami i nocami by
utrzymać ją i jej starszego brata. Dziewczyna na ślepo stukała kluczem po zamku
do czasu aż udało jej się trafić w otwór i przekręcić metalem. Nacisnęła klamkę
po czym wymacała włącznik światła.
- Mama wróci
dopiero nad ranem więc możesz w spokoju doprowadzić się do ładu. Zabierz ode
mnie jakieś ubrania i idź weź prysznic. Ja przygotuję coś na kolację. Co ty na
to?
- Jesteś
najlepsza – posyłam jej największy uśmiech jaki udało mi się dzisiaj okazać, po
czym udaję się schodami w górę do jej pokoju. Zapalam światło i automatycznie
sięgam po uchwyt od szafy. Mam dosyć tego dnia. Chcę wziąć prysznic i iść spać.
Nie mam zamiaru w jakikolwiek sposób go przedłużać. Wyciągam pierwszą z góry,
szarą luźną koszulkę oraz czarne leginsy. Nogą odchylam szufladę wyciągając
blado różowe majtki. Okej chyba mam wszystko. Obracam się o 180 stopni i ruszam
w stronę łazienki. Automatycznie rzucam ubrania na ziemię i puszczam gorącą
wodę. Czuję się tak bardzo brudna. Moje ciało lepi się od potu, krwi i brudu.
Zdejmuję gumkę z nadgarstka przenosząc ją na włosy. Postanowiłam odpuścić sobie
mycie ich. Jestem na to stanowczo za słaba. Otwieram drzwiczki z grubego szkła
wchodząc do wykończonej na czarno kabiny prysznicowej. Strumienie wody zaczęły
spływać po mim ciele zostawiając za sobą
magiczne odprężenie. Wyciągnęłam dłonie przed siebie, nabierając w nie gorącej
cieczy. Duże krople rozprysły się po mojej twarzy drażniąc moje oczy. Nieznośne
piecznie uświadomiło mi że zamoczyłam cały opatrunek ale mam to gdzieś. Schylam
się po fioletową buteleczkę z jagodowym żelem. Wyciskam go na rękę po czym
rozprowadzam dokładnie po całym ciele. Piana od razu gdy się pojawiała została
zabierana przez pędzące strumienie wody. Poczułam ból w kolanie. Chcąc zrobić
odruchowy krok wywróciłam wszystkie opakowania ułożone starannie na podłodze.
Przywarłam plecami do zimnego szkła i uginając kolana znalazłam się na ziemi.
Wtedy wszystko we mnie uderzyło. Każde wydarzenie z tego cholernego dnia.
Upicie się, upadek, wściekły Niall, zawiedzeni przyjaciele, blizna na czole,
szpital, pisk, samochód, Liam. Kurwa.
Słone łzy
zaczęły mieszać się z wodą spływająca po mojej twarzy. Co ja zrobiłam?! Co się
dzisiaj do cholery wydarzyło? Jak mogłam być taką idiotką?
- Dlaczego?
– wyjąkałam poprzez łzy. – Dlaczego to wszystko się wydarzyło?
Nie mogę nic
poradzić na to że pomimo tych wszystkich złych rzeczy które nas spotkały, moje
myśli ciągle sprowadzają się do jednego. Do niego. Nie mogę zrozumieć jak on
mógł siedzieć za kierownicą tego samochodu. To nie była ta sama osoba którą
spotkałam w cieniach budynków tamtego miasta. Dlaczego w ogóle mi tak zależy?
Dlaczego ciągle mam przed oczami jego twarz. Przecież to było przypadkowe
spotkanie które nigdy się nie powtórzy. Jestem tak bardzo żałosna – uśmiecham
się sama do siebie. Wstaję i zakręcam wodę. Otwieram drzwiczki i sięgam po
granatowy ręcznik zawieszony na srebrnym haczyku. Owijam się starannie po czym
przecieram dłonią zaparowane lustro. Powoli odklejam rozmoczoną gazę z czoła.
Woda spłukała krew z rany, pozostawiając jedynie czerwoną kreskę przepasaną
czarnymi nitkami. Głośno westchnęłam. Sięgam na podłogę po pozostawione ubrania
Dakoty po czym ściągam i odwieszam ręcznik. Po nałożeniu na siebie potencjalnej
piżamy zdejmuję z włosów gumkę i rozczesuję je palcami. Naciskam na klamkę
pozwalając sobie odetchnąć suchym powietrzem. Zbieram ubrania pakując je do
pralki. U Dakoty czuję się jak we własnym domu. Nie raz zostawiałam tu ubrania.
Zastanawiałam się co zrobić z
zakrwawionymi spodniami, jednak powędrowały tam gdzie cała reszta. Moja
głowa jest zbyt ciężka żebym mogła się tym przejmować. Gaszę światło w łazience
i schodzę do kuchni gdzie miała czekać przyjaciółka. Po chwili zdaję sobie
sprawę że słyszę odgłos.. hm, blendera? Popycham drewniane drzwi prowadzące do
niewielkiej białej kuchni.
- Co robisz?
– pytam niepewna odpowiedzi Dakotę.
- Oh,
zastanawiałam się co zrobić do jedzenia, a że nie mogłam nic wymyśleć
postanowiłam zrobić omleta. Jak zawsze gdy tu nocujesz – siłuje się z nakładką
urządzenia.
- Ale ty nie
umiesz robić omletów. Twoja mama zawsze je robi – prawie się śmieję.
- Nie będzie
chyba tak źle, przecież każdy mówi że wspaniale gotuję – kłamie.
- Nie wątpię
– podchodzę do szafki koło okna posyłając jej szeroki uśmiech. Uśmiecham się.
Wow. Naprawdę nie sądziłam że to może się udać. Dakota zawsze sprawia że
wszystko co najgorsze odchodzi na drugi plan. Bardzo ją za to cenię.
- Masz
jakieś gazy i plaster? Muszę zrobić opatrunek – mówię próbując zdjąć plastikowy
koszyk z najwyższej półki.
- Ta,
powinny tam być – mówi przelewając płynną masę na patelnię. Z tego co wiem
powinnam mieć konsystencję piany, a to co wylądowało na gorącym oleju
przypomina bardziej ciasto na naleśniki, ale nie będę narzekać. Kąpiel
spowodowała że zrobiłam się bardzo głodna.
Powoli
zdjęłam koszyk i wygrzebałam spod opakowań tabletek białe opakowanie oraz
plaster nawinięty na zieloną rolkę. Wydostałam białą tkaninę z osłonki oraz
odcięłam dwa kawałki plastra.
- Pomogę –
zaoferowała się Dak. Wytarła ręce w niebieską ściereczkę po czym najdelikatniej
jak umiała opatrzyła ranę. – Boli cię? Chcesz coś przeciwbólowego?
- Nie
trzeba, w szpitalu dostałam mocne znieczulenie. Na razie chyba jeszcze działa –
posyłam jej uśmiech. – Zaraz, też to czujesz? – marszczę nos.
- Cholera!
Omlet – Dakota podbiega do patelni zdejmując „potrawę” na talerz. Nie było tak
źle. Powierzchnia omleta tylko trochę się zwęgliła. Wyjęłam z szuflady nóż po
czym przecięłam go na dwie części. Nie fatygowałyśmy się talerzami. Ciasto na
tyle stwardniało podczas smażenia że spokojnie można było trzymać je w ręce bez
obawy że się złamie czy coś z tych rzeczy. Pokryłam brązową powierzchnię grubą
warstwą nutelli po czym nalałam sobie soku do szklanki. Naprawdę byłam bardzo
głodna. Usiadłam na beżowym blacie dokańczając kolację.
- Było
pyszne – uśmiecham się do Dakoty.
- Jak zawsze
– odpowiada, a ja przewracam teatralnie oczami. – Idź się połóż, na pewno
jesteś bardzo zmęczona. Ja pozmywam, wezmę prysznic i dołączę do ciebie.
O tak. Tego
właśnie potrzebuję
- Do juta,
kocham cię – cmokam ją w policzek i opuszczam pomieszczenie. Teraz chyba mogę
to powiedzieć; dotrwałam do końca tego chorego dnia. Pokazałam przyjaciołom że
wszystko ze mną okej i nie mają się czym martwić. Stara Destiny wróciła. Tak,
wróciła. Teraz już wszystko będzie z górki.
Rzucam się
na miękkie łóżko wchodząc pod gruby koc. Mam nadzieję że we śnie spotka mnie
coś lepszego niż w rzeczywistości.
***
- Ała!
Cholera – krzyczę po zetknięciu się moich pleców z twardą podłogą. Głośny
gruchot rozszedł się po całym domu. Ostre światło odstało się do moich oczu
sprawiając że automatycznie ja zamknęłam.
*bzz* *bzz*
Telefon.
Gdzie on do
cholery jest?
Staram się
odnaleźć dzwoniące urządzenie pośród splątanej kołdry z kocem. Przewracam się
na brzuch by spojrzeć pod łóżko. Tu jest. Sięgam po niego i szybko przesuwam
palcem po zbyt jasnym ekranie.
- Y, halo?
- Cześć
kochanie. Jak tam? Nie mów że dopiero wstałaś? – mama.
- Tak
właściwie to, um, tak – jąkam się, nie mogę złożyć poprawnego zdania.
- Dzwonię ci
powiedzieć że jedziemy z ojcem do dziadków poza miasto. Prawdopodobnie nie masz
zamiaru dołączyć?
- Raczej
nie, jestem trochę nieogarnięta – TROCHĘ.
- Tak też
myślałam. Zostawiamy ci klucz w doniczce, będziemy pewnie dopiero wieczorem.
Zostawiłam ci pieniądze, zamów sobie coś na obiad. A i nie siedź długo u
Dakoty.
- Zrozumiane
– robię wszystko żeby mój głos brzmiał wesoło.
- Do potem,
buzi.
- Kocham –
rzucam i rozłączam się. Jedno wielkie uf. Mam czas do wieczora żeby wymyśleć
jakąś historyjkę na temat rozbitego czoła i podartych ubrań. Przewracam się
ponownie na plecy. Czekam aż oczy przyzwyczają się do złocistych promieni zanim
całkowicie je otwieram. Cały pokój pokrywa ciepła poświata letniego słońca.
Dakoty nie ma w łóżku, musi być już dosyć późno. Zerkam na telefon by upewnić
się w swojej teorii. 12.30. Powoli podnoszę się z podłogi stając na obolałe
nogi. Pierwsze co dotarło do mojego mózgu to ból. Cała głowa mi pulsowała a
nogi trzęsły się tak jak gdyby miały zaraz się złamać. Opadłam na łóżko
wypuszczając z płuc całe powietrze. No cóż.
Kiedy
opuściłam dom przyjaciółki było około 13.30. Szłam powoli chodnikiem
podziwiając magiczną pogodę nad Londynem. Błękitne niebo tylko niekiedy mąciła
mała biała chmurka. Słońce pokrywało każdy kawałek zielonej trawy oraz szarego
asfaltu. Trzymałam w ręku parkę z wczoraj, machając nią w przód i w tył.
Dzisiejszy dzień wydaje się całkowitym przeciwieństwem wczorajszego. Uf,
przeszedł mnie dreszcz na samo wspomnienie zamglonego parkingu przed szpitalem.
- Witaj
Destiny – starszy głos wyrywa mnie z zamyślenia.
- Dzień
dobry pani Roberts – posyłam staruszce szczery uśmiech. – Proszę podać mi tą
torbę, pomogę pani.
- Jesteś
taka cudowna, zawsze wiedziałam że wyrośnie z ciebie wspaniała osoba – w
odpowiedzi tylko się uśmiecham.
Pani Roberts
znam mnie o urodzenia. Zawsze jak byłam mała dawała mi cukierki czy inne
słodkości. Kiedyś często u niej przebywałam, ale od kiedy poszłam do gimnazjum,
brakowało mi na to czasu. Pani Roberts była moją trzecią babcią.
- Więc
jesteśmy – odwracam się w jej stronę podając jej zakupy.
- Bardzo ci
dziękuję, samej byłoby mi ciężko. Uh, co zrobiłaś w czoło? – czoło? Tylko
zemdlałam pijana po koncercie na którym nie była.
- Potknęłam
się o coś i uderzyłam głową o półkę – wypalam. O półkę? Na prawdę?
- Do wesela
się zagoi, nie martw się – wygina usta w uśmiech. Uwierzyła, całe szczęście. To
nie tak że chcę ją kłamać ale nie mogę powiedzieć jej prawdy. Szczerze, byłoby
mi najnormalniej wstyd.
- Do
widzenia pani Roberts, miłego dnia – mówię skręcają w uliczkę prowadząca do
mojego domu.
Otwieram
skrzypiąca bramkę po czym wyciągam klucz z wielkiej glinianej donicy na progu i
wkładam go w zamek. Zawieszam kurtkę na wieszak po czym kieruje się w stronę
pokoju. Załączam laptopa i przebieram się w swoje dżinsowe spodenki. Odchylam
okno pozwalając letniemu powietrzu wypełnić mój pokój. Odwracam białe krzesło
przy biurku i chwytam do ręki pamiętnik.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ